Jankoś napisał(a):
Nie mogę się powstrzymać od komentarza.
po tym komentarzu ja również nie mogę się powstrzymać.
Jankoś napisał(a):
Generalnie nie pojmuję tego wielkiego szumu wokół zgonu Jacksona. Był bardzo dobrym muzykiem w swoim gatunku ,robił(a właściwie robiono mu) świetne teledyski i to tyle.
Oczywiście szanuję jeśli ktoś czuje sentyment do jego muzyki, ale robi się z niego kogoś więcej niż dobrego artystę.
Treść Twojego pierwszego zdania wzbudziła we mnie pewne wątpliwości co do trafności mego dotychczasowego osądu o Tobie, ale zaraz skonstatowałem, że czasem trudno przychodzi nam zrozumieć i ocenić zjawiska, zwłaszcza gdy nie przyjrzymy się im starannie. Taki grzech niechlujstwa właśnie popełniłeś. Ale nawet ja tak mam, ja, największy ze wszystkich Sąsiadów.
Moje studia nauczyły mnie kilku przydatnych rzeczy, ale zwłaszcza jednego: myślenia w perspektywie globalnej, ponad kategoriami, dziedzinami i kręgami wyobrażeń, które każdy człowiek (nawet ja, największy z Sąsiadów) lubi sobie tworzyć i zamykać od wewnątrz. Nauczyłem się, jak to robić i próbuję to zrobić właśnie teraz.
Napisałeś, że nie pojmujesz wielkiego szumu wokół śmierci MJ’a. Dziwi to, bo w moim pojęciu powinieneś rozumieć to jeszcze lepiej niż ja zważywszy na profil Twoich studiów. Historia uczy, że ludzie potrzebują czynników, ikon, które umożliwiają im połączenie, unifikację, przeżycie zbiorowego uniesienia (przykład najprostszy z możliwych - kto choć raz był na meczu piłki kopanej i przeżył radość po zdobytej bramce zrozumie, o czym piszę). Ludzie potrzebują utożsamić się z grupą, poczuć siłę zwielokrotnionej energii i do tego celu służą im różne, nazwijmy to, narzędzia. Takim, nieuświadomionym oczywiście przez ogromną większość społeczeństwa symbolem był Michael Jackson.
Robi się z niego więcej niż dobrego artystę, piszesz. I dziwisz się. A ja się nie dziwię w ogóle, mimo że nie byłem jego wielkim fanem. Lubię generalnie twórczość Jacksona, ale bez przesady, nie mam jego plakatu na ścianie i nie sypiam w pidżamie z jego zdjęciem na kroczu. Zdaję sobie jednak sprawę z tego (z czego Ty zdajesz się z kolei sprawy nie zdawać), że największym, jedynym, któremu tak blisko do nazwania uniwersalnym, akceptowanym przez wszystkich elementem spajającym ludzkość jest muzyka (prawie wszystkich, wyłączając talibów i buddystów). W tej muzyce natomiast jest jedna, którą możemy nazwać masową. Nazywa się ją muzyką pop.
Religia nie jest ponad podziałami (wręcz przeciwnie, przyczynia się do ich pogłębiania), dlatego też papież Jan Paweł II nigdy nie przełamał barier kulturowych i światopoglądowych, nie zyskał (należnego mu mimo pewnych ułomności) uznania w oczach ponad połowy ludzi na tym świecie, miliardów Chińczyków, Hindusów, muzułmanów tym bardziej. Stał na straconej pozycji od początku i mógł jedynie bronić wciąż szturmowanych okopów Świętej Trójcy, co też mu się w dużej mierze udało. Ale gdy umierał, połowy świata to niezbyt obeszło, bo dla połowy był on kimś takim jak dla nas Dalajlama, taki poczciwy dziadziuś jeżdżący po świecie i mówiący, że jak będziemy grzeczni, to pójdziemy do nieba. Przekleństwem dla Karola Wojtyły było, że po pierwsze reprezentował jedną religię, zjawisko z urzędu antagonistyczne względem mu podobnych, a po drugie, że nie śpiewał i nie tańczył moonwalk’u. Jak Michael Jackson. Tylko muzyka zwana popularną pozwoli ci się stać, że użyję wyświechtanego frazesu, idolem masowej wyobraźni. Jak umrą Robert Plant, Axl Rose czy Paul McCartney zainteresuje to wielu ludzi, tyle że z tych „wielu” 80% to będą ci, którzy słuchali ich muzyki. By uzmysłowić sobie skalę popularności Jacksona wystarczy zastanowić się nad przyszłym lecz niewątpliwym faktem: czemu jego śmierć wzbudziła więcej ciekawości i emocji? Bo to była jedna z naszych globalnych ikon, maskotek, część świadomości społecznej jak Myszka Miki czy piramidy w Egipcie. On tam po prostu zawsze był. Michael Jackson. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby skonfigurować film reklamujący ludzką rasę dla innych cywilizacji, znalazłoby się tam dla niego miejsce. W końcu będąc na Ziemi chodził po Księżycu.
Jankoś napisał(a):
Nie wspominam już o spektaklu medialnym ,który rozgrywa się na naszych oczach,te rozhisteryzowane tłumy ,ludzi krzyczący ,że był ich bogiem, ich całym życiem. To mnie mierzi i jak każda zbiorowa głupota obrzydza.
zgadzam się, choć wynika to z wewnętrznych potrzeb jednostki i społeczności, o jakich wspomniałem wcześniej. Nie będę tworzył na ten temat epickich elaboratów, bo wielu mądrzejszych ludzi napisało o tym dużo mądrzej już dużo wcześniej. Tak po prostu jest i koniec. Mierzi, obrzydza? A proszę bardzo.
Jankoś napisał(a):
Zwłaszcza ,że większość tych ludzi za jego życia miała go głęboko w dupie.
człowiek już tak jest skonstruowany, że refleksja nachodzi go po fakcie. Żeby coś docenić, musisz to stracić – banał stary jak świat i jak wszystkie banały do bólu prawdziwy.
Jankoś napisał(a):
Osoby nieporównywalne (choć JPII nie jest dla mnie pomnikowym autorytetem)
czyżbyś papieża cenił wyżej? A na podstawie jakich kryteriów? Też można by wiele Wojtyle zarzucić: brak zgody na embriony, prezerwatywy w krajach trzeciego świata, aborcja, eutanazja. Oj, kontrowersyjne to tematy. Chyba że sam uległeś temu „mechanizmowi” narzucającemu dogmat świętości Jana Pawła II? A ile szpitali papież ufundował, ile pieniędzy poprzez Watykan przeznaczył na pomoc dla potrzebujących, głodujących, umierających? Pewnie dużo więcej niż Jackson, tylko że Jackson nie musiał, a papieżowi wypadało. Nie mam zamiaru być złośliwy, broń Boże. Nie chcę umniejszać roli Wojtyły w szerzeniu tzw. dobrego słowa i jego autentycznej, szczerej chęci niesienia posłannictwa miłości. Tak było i basta. Tak sobie tylko myślę o tej drodze na szczyt: papież spokojnie wdrapywał się po szczeblach hierarchii kościelnej, aż pewnego razu kilkudziesięciu starszych panów wybrało go na przywódcę i objawiło światu. W tej roli dobrze się odnalazł, ale taką procedurę uznam zawsze za „symbolikę oktrojowaną”. Postawili go po prostu przed nami i powiedzieli: oto jest. Jackson osiągnął swoje
sam. Podkreślam,
sam – dzięki swojemu geniuszowi (naturalnie także dzięki tysiącom innych sprzyjających okoliczności, ale talent grał tu główną rolę). Ktoś powie: to telewizja wylansowała Jacksona. Niby wszystko się zgadza, jedna rzecz tylko zastanawia: że od tego czasu już kolejne „lansy” się nie udają, jednosezonowe gwiazdki pojawiają się i gasną jak świeczki. Co miał Jackson, czego nie mają ci inni? Wiem! Poparcie Władcy Świata Rotszylda i grupy „Bilderberg”!!!
Słowo na niedzielę:
Nie gloryfikuję Jacksona. Był człowiekiem psychicznie niestabilnym, niedojrzałym, prawdziwym dziwakiem (przyczyny leżą jak zwykle w dzieciństwie, ale ja nie o tym chciałem), był także kimś, kto dokonał rewolucji w dziedzinie muzyki, był filantropem, Piotrusiem Panem, dla wielu pewnie pedofilem, Murzynem, co chciał być biały. A kim był dla mnie?
Dla mnie był Michaelem Jacksonem. Częścią świata, jak Słońce, Wieża Eiffel’a, Coca-cola, chleb na półce. Częścią mojego dzieciństwa i młodości, częścią mnie. Pamiętam, jak w sobotę chyba (dwa dni po jego śmierci) czytałem w Internecie artykuł o nim i wpatrywałem się w napis „Michael Jackson nie żyje”. Czytałem ten napis przez chyba minutę, raz po raz, wciąż na nowo i nie mogłem w to uwierzyć. Facet nie żył od dwóch dni, a ja zaczynałem właśnie rozumieć, kim był dla mnie. To tak, jakby ktoś wydarł mi nagle kawałek nieba i w tym miejscu już nigdy niczego nie będzie. Pozostanie pustka, choć pewnie nie tak silna, by jechać do L.A. i ryczeć pod Staples Center. Rozumiem jednak tych, którzy to zrobili. Rozumiem, bo wiem, że tej cząstki nieba już nie zobaczę. Zabrali mi Michaela Jacksona.
W jednej z książek A. Maclean’a jest zdanie: Moja czerwona róża nagle pobladła. Przypomniało mi się teraz, bo MJ lubił ponoć białe róże. Pasuje...
P.S. Kiedy tworzyłem tę wypowiedź, w międzyczasie pojawiła się kolejna Huberta. Proszę wziąć to pod uwagę, jak i ja zrobiłem modyfikując nieco treść postu.